Czasem
niektórzy pytają mnie jak to było kiedy urodziła się Sara...
Zacznijmy od
początku. Ciąża. Wszystko przebiegało idealnie. Co wizyta to badanie USG.
Wszystkie inne badania porobione. Badania prenatalne też zrobione.
"Indywidualna wartość ryzyka trisomii 21- 1:4064". Zdrowa, młoda
(24lata). 3 tygodnie przed terminem dostałam skierowanie do szpitala
(małowodzie). W szpitalu niestety nie było mojej lekarki. Pierwszy podstawowy
błąd! Jeśli nie ma w szpitalu twojego lekarza, będziesz zawsze "tą
ostatnią". Na obchodach co dzień inny lekarz i co dzień słyszałam co
innego. "Jutro cesarka" (psychicznie przygotowałam się, że następnego
dnia będę miała na rękach swoją malutką córeczkę). Następnego dnia: "Po co
cesarka? Czekamy". Po prawie tygodniu leżenia w szpitalu ta wiadomość
dobiła mnie całkowicie. Dodam, że było to trochę przed Świętami Bożego
Narodzenia. Alarm. Uruchamiamy wszystkie znajomości. Znajomości to podstawa!
Następnego dnia miał być na dyżurze lekarz (ten po znajomości). Zamiast lekarza
przyszła położna. "Pani się zbiera. Idziemy na porodówkę".
Podali mi
kroplówkę. Wywoływany poród podobno bardziej boli, ale co tam, chcę już zobaczyć
córeczkę. Ok. 10 odeszły wody (te których już prawie nie było). Teraz nie ma
odwrotu. Będzie dzidziuś. Do tego momentu wszystko było takie proste.
"Będzie dzidziuś" tak po prostu. Jeszcze nie wiedziałam co będzie
dalej. Poród ciężki. Bardzo. Krzyk na cały szpital (tak to ja, która w życiu
przed ludźmi nie pokaże swoich słabości). Moje maleństwo prawie nie oddycha. Ja
już prawie też odpływam. Wcześniej zawołali lekarza. Nacinają. Kleszcze. Dodam,
że to wszystko bez znieczulenia.
14:35 i moje
maleństwo przychodzi na świat. Pokazali mi ją przez 10 sekund. I zabrali.
(...)
Przywieźli mnie na wózku do sali w której Sara leżała w inkubatorze. Taka
malutka. Moja maleńka córeczka. Podszedł do mnie lekarz i powiedział, że
podejrzewają u Sary zespół Downa. Dalej już nie słyszałam co do mnie mówi. Nic
do mnie nie dotarło. "O czym ten facet gada? Zespół Downa? Niemożliwe".
Następnego dnia zabrali moją małą córeczkę do innego szpitala. Z zagrożeniem
życia. Chyba nawet nie miałam kiedy płakać przez ten zespół Downa. Musiałam być
dzielna dla mojej maleńkiej córeczki. W tym drugim szpitalu "trafiła
się" sepsa, były rotawirusy. A moja mała, dzielna i silna córeczka
wygrała. Po miesiącu Sara pierwszy raz zobaczyła swój dom. Ze szpitala
przywiozłam moją córeczkę z zespołem Downa (w szpitalu zrobili badania
cytogenetyczne i potwierdzili wadę genetyczną).
.... tak się
zaczęło.
Jestem szczęśliwa!
Podziwiam Twoją siłę i wytrwałość oraz radość z tego, co dostałaś od życia. Życzę z całego serca jeszcze więcej tego samego!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :)
UsuńMamo Sary, jesteś bardzo dzielną kobietą. Życzę Ci dużo sił!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :) Pozdrawiam
UsuńStarałam się dodać komentarz nie wiem czy się wyświetli . Tak więc w skrócie powtórzę to co starałam się dodać wcześniej . Pracowałam. Z dziećmi z zespołem Downa chodź z perspektywy czasu stwierdzam że to one pracowały ze mną . Dzieciaki z zespołem Downa mają nieograniczone pokłady miłości w sobie . Oraz ogromną wiarę w ludzi . Uwielbiają się przytulać i kochać są też bardzo trmpermentne . Posiadają wiele nieodkrytych talentów które trzeba odnaleźć i szlifować . W naszym społeczeństwie niepełnosprawności to niestety temat tabu . Każdy kto odbiega od normy jest wykluczany że społeczeństwa . Jednak czym jesst norma . Według mnie to inność powinno się pielęgnować i doceniać . Zawsze ludzie będą spoglądać na Pani córkę na ulicy i musi ja Pani do tego przygotować . Przygotować do tego ze świat nie jest cudowny ponieważ dzieciaki z zespołem mają cudownie dziewicze serca . Powinismy się od nich uczyć . Życzę powodzenia i Niech Pani nigdy nie zapomni iż jest najlepsza rehabilitantka i terapeutka dla swojego dziecka cała reszta pseudo dyplomowych lekarzy się nie umywa do siły i mocy matki :-)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za Pani komentarz :) I w zupełności zgadzam się z tym co Pani napisała. Pozdrawiam :)
Usuń