wtorek, 22 stycznia 2013

Początek... i 4 miejsca zamieszkania

Nazywam się Sara. Przyszłam na świat miesiąc i 3 dni temu, ale żyłam już sobie jakieś 9 miesięcy wcześniej w maminym brzusiu. Czyli jestem już całkiem dużą dziewczynką. W maminym brzusiu było cieplutko i miło, a tu na zewnątrz zima, śnieg.. ale sporo się dzieje... Od początku sporo się działo.. Jak byłam jeszcze w brzusiu, pani dr S. powiedziała, żeby mamusia jechała do szpitala bo nie mam w czym pływać.. tzn. mamusia miała mało wód płodowych. W szpitalu lekarze się nie śpieszyli i troszkę to mamusię stresowało. W końcu mamusia wzięła sprawy w swoje ręce i ogłosiła alarm wśród rodziny i znajomych. Pierwsza lekcja jaką trzeba zapamiętać to "znajomości to podstawa w dzisiejszym świecie". Następnego dnia 19 grudnia, po alarmie mamusi pan dr skierował ją na kroplówkę OCT. Leżała mama na porodówce, kroplówka kap kap wpływała do krwi mamusi i coś jakby zaczęło się dziać w moim brzusiowym domku. Po 2 godzinach ok 9:50 nie miałam już w czym pływać i jakby coś mnie przesówało w dół i w dół. Po chwili przyjechała babcia (mama mojej mamy). Mamusia coraz bardziej cierpiała, słyszał ją chyba cały szpital. Ja nie umiałam pomóc mamusi i opuścić mojego brzusiowego mieszkanka. Pan doktor kazał babci wyjść, a sam wziął wielkie, przerażające kleszcze. Taaaakie wielkie... i chwycił moją główkę. Mamusia cierpiała już bardzo mocno, mnie też się niepodobało jak mnie te wielkie kleszcze ciągną i ciągną, aż na chwilkę przestałam oddychać. I w końcu o 14:35 udało się !!!! Światło... lekarze, położne... wszyscy skaczą wokół mnie i mamusi. Zabrali mnie. Tyle czasu z moją mamusią i taka rozłąka. Jak się potem okazało to nie wszystko co "zmalowałam". Byłam bardzo słaba, leżałam w plastikowym pudle (inkubatorze). Było cieplutko, ale nie czułam serduszka mamusi. Eeeee to nie to samo. Na drugi dzień znowu zmieniłam miejsce zamieszkania.. Przyjechał po mnie Pan dr (taki znany na śląsku genetyk) z całą ekipą i zabrali mnie. Mamusia prawie płacze, a oni mnie zabierają... tak bez pożegnania. Zabrali mnie do innego szpitala z zagrożeniem życia. Dodatkowo też na badania cytogenetyczne tzn, że podejrzewają Trisomię 21, czyli tak zwany Zespół  Downa. Wyglądam jakby troszkę inaczej. Ale dla mamusi jestem najpiękniejsza. Czyli udało mi się z wyborem odpowiedniego brzusia. I tak leżę sobie w szpitalu w Ligocie (na śląsku). Święta (to podobno piękny czas, słyszałam jak panie położne na oddziale Intensywnej Terapii i na oddziale Patologii Noworodka o tym wspominały). Potem Nowy Rok.. a oni dalej nie robią badań. Czekam i czekam, mamusia też czeka. I się denerwuje. Dalej nie robią badań. Mamusia zawsze mnie odwiedza i przywozi mi swoje mleczko (lepsze niż to szpitalne). Kiedyś w końcu dali mi przytulić mamusię. Prawie się popłakała. Mamusia czasem płacze i jest jej smutno... Myśli, że ja tego nie widzę, ale ja widzę i też mi smutno, że mamie jest smutno. Wtedy nie płaczę i staram się być silna, a to takie trudne. W końcu 7 stycznia robią mi badania. Po drodze trafiła się też sepsa. Potem okazuje się, że złapałam jakiegoś rotawirusa i co chwilę robię kupki. Jak już mnie z tego wyleczyli i przestałam tak często kupkać to okazało się, że nie przybrałam na wadze i znowu przekładają dzień wypisu. W końcu 14 stycznia wypisują mnie i mama z dziadkiem Włodkiem zabierają mnie do domu. Znowu zmieniam miejsce zamieszkania. Tam czeka już babcia Jola i ciocia Sylwia. Wszyscy cieszą się, że już jestem z nimi. Pierwsza noc w nowym domu, a ja nie śpię i płaczę i płaczę, bo przecież stęskniłam się za mamusią i chce ją troche potulić...

4 komentarze: