wtorek, 23 kwietnia 2013

wtorek: rehabilitacja + urząd + spacerki


Dzisiejszy dzień zaczał się wcześnie. O godz 5:30 dostałam Euthyrox (Mama też). Potem 30min czekania i w końcu mleczko. Wstałyśmy z Mamą tak wcześnie, bo o 8:15 już zaczynałam ćwiczyć w OWI z p.Joasią - moją super rehabilitantką. Pani Joasia najpierw zobaczyła jak sobie radzę, czy robię jakieś postępy. Pochwaliła mnie znowu, że główka już mi na boki nie ucieka tylko trzymam ją prościutko (leżąc na plecach) i na dodatek mogę to robić długo. Potem powiedziała, że zaczynamy dziś porządną rehabilitacje, że już nie będzie tak lajtowo. Troszkę mnie tym przestraszyła. Usiadła ze mną na żółtej macie, położyła na kolanach i pokazywała Mamie jak ma ze mną ćwiczyć. Potem wyciągnęła wielką czerwoną piłkę. Taką dużo dużo większą niż ja. I prawie całe dzisiejsze ćwiczonka spędziłam na tej wielkiej czerwonej piłce. Pani Joasia położyła mnie na tej piłce na brzuszku (moim brzuszku, nie piłki) i trzymała żebym nie spadła. Potem turlała mnie na jedną stronę, na drugą i znowu na tą pierwszą itd. Potem trzymała moją jedną rączkę i jedną nóżkę, a ja musiałam trzymać główkę iiii... oczywiście mi to wychodziło. Itd.
Byłam dziś bardzo grzeczna. Pani Joasia mnie pochwaliła, powiedziała, że prawie wszystkie dzieci płaczą jak im takie ćwiczenia robi, a ja była grzeczna i nie płakałam.
Lubię chodzić na rehabilitacje do p.Joasi :)

Po rehabilitacji poszłyśmy z Mamą do urzędu popytać co nie co. Okazało się, że musimy donieść jakieś papiery i wrócić. Najpierw poszłyśmy jednak do prababci Cilki i pradziadka Bronka. Tam Mama dała mi mleczko. Potem poszłyśmy spacerkiem do pracy cioci Sylwii po te dokumenty co miałyśmy donieść. Ciocia dała mi słodkiego buziaka i pojechałyśmy znowu do urzędu. Biurokracja taka, że szkoda gadać.

Wróciłyśmy do domku i... pora na obiadek. Dziś drugie podejście do zupki jarzynowej (wczoraj nią plułam). Ale dzisiaj... dzisiaj zjadłam 1/3 słoiczka. Mama mnie pochwaliła i wycałowała.
Po obiadku poszłyśmy z Mamą na spacerek. Dotarłyśmy znowu na plac Baczyńskiego. Mama chyba polubiła mrożoną kawę, którą tam sprzedają :D A wiecie co tam jeszcze było? Taki tyski wodospad ;p tzn. taka duża fontanna... i woda z niej leciała.


Plac Baczyńskiego.

Potem poszłyśmy do Parku Niedźwiadków. Tam też troszkę posiedziałyśmy i wróciłyśmy do domku.



W Parku Niedźwiadków.

Samolot ;)

Pooglądajcie sobie i posłuchajcie co słyszycie w jednym, a co w drugim filmiku...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz